Obserwatorium


Adieu savior vivre

Szacunek dla drugiego człowieka, jego uczuć czy czasu wynosi się z domu. Jak mówi staropolskie przysłowie „czego Jaś się nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał”. Patrząc na wszechobecny brak elementarnych zasad dobrego wychowania, aż trudno uwierzyć, że tylu rodziców nie zadbało o prawidłową edukację swoich pociech. Jednak czy winę za brak dobrych manier można zrzucić na obecne czasy?

Planując swoje urodziny zastanawiałem się dość długo czy lepiej jest zaprosić gości do domu, czy może spotkać się na mieście na tzw. drinku. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że taka okazje jest tylko raz w roku i dom będzie lepszym miejscem na takie spotkanie. Zadałem sobie trud i zredagowałem dość niekonwencjonalne zaproszenie – w końcu jestem redaktorem, więc nie było to aż takie trudne. Zadbałem o to, aby jego treść była zabawna, ale aby zawierała także niezbędne informacje o dacie, miejscu i godzinie. Na końcu poprosiłem też o potwierdzenie swojej ewentualnej obecności. Następnie jakieś pół godziny zajęło mi wysyłanie tegoż zaproszenia do osób, które chciałem zobaczyć w dniu swojego święta.

Milczenie nie zawsze jest złotem
Nie minęło dziesięć minut, kiedy to nadeszła pierwsza odpowiedź. Zaprzyjaźniona ze mną para gejów potwierdziła swoje przybycie. Chłopcy są niezwykle kulturalni, zawsze odpowiadają na zaproszenie niemal natychmiast i można na nich liczyć. Tym razem też będą na bank. Niedługo potem przyszła też odpowiedź od koleżanki, z którą rozmawiałem wcześniej i wiedziałem, że ma już coś zaplanowane na ten dzień, ale zdecydowałem, że zaproszenie mimo to wyśle. Pani doktorowa dziękowała i jeszcze raz przepraszała, że tym razem nie skorzysta. Potem zapadła martwa cisza…
W sumie zaproszeń wysłałem kilkanaście. Po dwóch dniach zadzwoniła jeszcze koleżanka i zapytała o dokładny adres, aby sprawdzić na mapie (był podany w zaproszeniu). Odpowiedziałem więc uprzejmie, że adres znajdzie na końcu zaproszenia, razem z kodem pocztowym, który umożliwi jej odnalezienie mojego miejsca zamieszkania na mapie Londynu. Moja rozmówczyni bardzo się ucieszyła i powiedziała, że niedługo sprawdzi, i oddzwoni. Niestety już się nie odezwała. Być może przeraziła ją odległość od centrum miasta. Inny kolega odpisał, że niestety nie może, bo pracuje. Była to zresztą jedyna odmowna odpowiedź napisana z niesamowitym ciepłem, humorem i masą życzeń urodzinowych. Swoją obecności potwierdził jeszcze jeden – dość długo niewidziany – znajomy. Reszta z zaproszonych gości milczy, a przyjęcie już jutro.

Pomoc mile widziana
Mój przypadek nie jest w dzisiejszych czasach absolutnie odosobniony. Nie jest to też pierwszy raz, kiedy ja sam mam taką sytuację. Niektórzy nawet uważają, że należy zakładać przyjście 1/3-ciej zaproszonych gości. Pozostali albo milczą, albo potwierdzają swoje przybycie i potem nie przychodzą, podając niestworzone powody usprawiedliwiające nieobecność. Zdarzyło mi się również otrzymać odpowiedź o następującej treści: „Kochany Marcinie, nie wszyscy leżą do góry hujami (naturalnie napisane z błędem) i myślą tylko o jednym. Jeżeli znajdziemy chwilkę wolnego czasu, to…”.
Oczywiście mało kogo interesuje, że gospodarz do końca nie wie jaką ilość napojów i jedzenia powinien przygotować. Najczęściej staje więc przed wyborem zrobienia skromnego poczęstunku i narażenia się na pustki na stole lub – nie wiadomo co gorsze – przygotowania takiej ilości, którą następnie będzie sam jadł przez kolejne dwa tygodnie. O zranionych uczuciach nawet nie wspominam, bo te kompletnie tych 2/3-cich nie obchodzą. Można być jednak pewnym, że przypomną sobie nasz numer telefonu – ba nawet narażą się na koszty wykonania telefonu, choć wysłanie smsa byłoby tańsze – kiedy tylko będą potrzebowali coś przewieźć naszym samochodem lub w jakikolwiek inny sposób skorzystać z naszej pomocy.



Pszeglont prasy

Język to żywy organizm i bezustannie podlega zmianom i modulacjom. Powstają nowe słowa, inne odchodzą w zapomnienie i stają się archaizmami. Są zwroty czy wrażenia uznawane za poprawne w mowie, ale nie powinno się ich używać w pisowni. Oczywiście błędy językowe popełniamy wszyscy, ale czym innym jest użycie niepoprawnej formy w rozmowie towarzyskiej, a czym innym użycie jej w mediach przez dziennikarzy.


Telewidzowie oglądający program „Dzień dobry TVN” mieli okazję dowiedzieć się z informacji wyświetlonej na dole ekranu, że Reni Jusis urodziła „cureczkę”. Czytelnicy portalu gazeta.pl mogą przeczytać o tragedii 13 latka, który „zamarzł z zimna” (i pewnie umarł na śmierć). Najwięcej rozrywki dostarcza jednak prasa polonijna. W tym przypadku autorem tekstu – bo na ogół nie są to dziennikarze – może zostać każdy, głównie ten, który zgodzi się pisać za darmo.

Magiczna technologia
Radosna twórczość osób piszących może rozbawić do łez. W jednym z magazynów o tematyce ekonomicznej pojawił się tekst zatytułowany „Elektroniczne pieniądze”. Człowiek wykształcony i obyty z tematyką bankowości spodziewałby się zatem, iż przeczyta coś na temat jednostek pieniężnych sztucznie wykreowanych przez system bankowy. Nic z tego. Autor najspokojniej w świecie pisze o transakcjach bezgotówkowych, będąc święcie przekonanym, że pisze o pieniądzu elektronicznym. Ale to nie koniec komedii, jakiej dostarczy nam lektura tego tekstu. We wstępie, czyli – używając gwary dziennikarskiej – w leadzie, autor pisze:
„W dzisiejszych czasach, bez potrzeby wychodzenia z domu, siedząc wygodnie przed ekranem swojego komputera, możemy wpłacać i wypłacać swoje pieniądze.”
I tu powstaje pytanie, czy aby wpłacić pieniądze należy je zwinąć w rulonik, wcisnąć w wejście USB laptopa i nacisnąć „enter”? A może należy rozbić ekran wpychając tam banknoty i jednocześnie wypowiadać słowa magicznego zaklęcia „ura, bura, ciotka zielińska”?

Z logiką na bakier
Polonijna prasa na Wyspach przoduje w konkurencji nonsensów. Bez problemu dowiemy się z niej, że Rosja jest częścią Unii Europejskiej. Znajdziemy też nieistniejące w języku polskim słowa, takie jak „landlord” zamiast „wynajmujący” czy „tenant” zamiast „najemca”. Ostatnio mogliśmy przeczytać w jednym z takich magazynów tekst zatytułowany „Bezwłosy mężczyzna jest trendy – tylko u nas”. Po pierwsze słowo „bezwłosy” (jeśli w ogóle istnieje) kojarzy się bardziej z osobą, która albo urodziła się bez włosów, albo je straciła. W tekście chodzi jednak o depilowanie owłosienia na ciele mężczyzny. Po drugie taki mężczyzna jest trendy „tylko u nas”, bo gdzie indziej już nie. Ale to nie wszystkie rewelacje, jakie postanowił nam zaserwować anonimowy autor tego tekstu. Po jego przeczytaniu będziemy już wiedzieli, że „w dzisiejszych czasach mężczyzna nie musi udokumentowywać swojej męskości przy pomocy owłosionej klaty”. Czy to ważne, że „dokumentuje” się coś za pomocą dokumentów, a owłosioną klatą to można co najwyżej coś udowodnić? Przecież czytelnik i tak zrozumiał, co autor miał na myśli. Tak więc nasz autor spokojnie ciągnie dalej: „Skończyły się już czasu, kiedy kobieta musiała wykradać swojemu partnerowi maszynkę do golenia, aby zmusić go do ogolenia sobie pach.” Do dziś staram się odpowiedzieć sobie na pytanie, czym ten mężczyzna te pachy golił, jak ona mu tę maszynkę zwędziła? Może nożem?

Przykładów tego typu głupoty można by podawać bez końca. Denerwować się na poziom języka w mediach nie ma sensu, bo i tak nic to nie zmieni. Nie pozostaje więc nic innego jak zmienić swoje podejście i zamiast traktować media jako źródło wiedzy, zacząć je traktować jako dostawcę całkiem niezłej rozrywki, która umili nam czas wolny.


Ciężkie jest życie celebrytki

Łatwo możemy sobie wyobrazić, jak wygląda dzień pracy znanej aktorki. Nauka roli, próba w teatrze, a może kolejny dzień na planie filmowym. Podobnie sprawy mają się w przypadku piosenkarki – praca nad kolejnym utworem, ćwiczenia głosowe, aby nie wypaść z formy. Ale czy zastanawialiście się, jak wygląda dzień pracy celebrytki?

Celebrytka nie musi być utalentowana. Nie musi być nawet inteligentna. Ważne żeby była piękna. Oczywiście to nie wszystko. Aby – ze zwykłej dziewczyny – zmienić się w pożądaną przez brukowce celebrytkę, musiała poświęcić kilka miesięcy na udział w popularnym reality show. Jej prawdziwe męki zaczynają się w chwili kiedy zostanie celebrytką.

Nie dla niej ten luksus
Bladym świtem, tuż po przebudzeniu, celebrytka nie może – jak to zrobiliby inni – ot tak wstać z łóżka i odsłonić kotarę w oknie. W całkowitej ciemności musi najpierw zadbać o to, aby dobrze wyglądać na wypadek, gdyby za oknem czaił się jakiś natrętny fotograf z kolorowej gazety. Celebrytka musi się upewnić czy w czasie snu jej koszula nocna nie doznała jakichś uszczerbków, które mogłyby zepsuć jej image w oczach czytelników prasy brukowej. Szlafroczek celebrytki musi być dopasowany do koszuli nocnej i ciapków na niewielkim obcasiku, z puszkiem na czubkach – niczym Alexis z „Dynastii”. Oczywiście nie może zapomnieć o włosach, które nie mogą być uczesane, ale nie mogą też być nieuczesane. I jeszcze makijaż. Bardzo delikatny, niewidoczny na zdjęciach, ale zapobiegający powstaniu plotek o złej sytuacji uczuciowej celebrytki, o której świadczą worki pod oczami. Oczywiście każdy, komu zrobi się zdjęcie zaraz po przebudzeniu, wygląda niekorzystnie, ale celebrytka na taki luksus pozwolić sobie nie może. Kiedy już wszystko sprawdzone i zapięte na ostatni guzik, można odsłonić kotary i zacząć pracowity dzień.

Domowe archiwum X
Na początek, jeszcze przed śniadaniem, trzeba sprawdzić czy brukowce nadal się interesują. Celebrytka nie może przecież zasiąść spokojnie do śniadania zanim nie sprawdzi czy nadal jest na okładkach, czy może już na trzeciej stronie za tą szantrapą, która wygrała ostatnią edycję popularnego show. Kiedy celebrytka upewni się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, może przekąsić coś małego – najlepiej jogurt light, bo przecież nieustannie jest na diecie. Potem trzeba pokazać się w mieście i to najlepiej w różnych jego punktach – w galerii handlowej, w modnej restauracji, w klubie sportowym. Oczywiście na to wszystko celebrytka potrzebuje znacznie więcej czasu niż zwykły śmiertelnik. Ona za każdym razem musi wrócić do domu, przebrać się, zmienić uczesanie. Celebrytka nie może przecież dopuścić do skandalu i dać możliwość brukowcom zamieszczenia zdjęć z dwóch różnych miejsc w dokładnie takiej samej kreacji. Co to, to nie. Tak więc, kiedy jest już po wszystkim, to akurat dochodzi szósta i czas szykować się na wieczorny event. To nie lada wyzwanie dla naszej celebrytki, bo przecież będą tam te wszystkie harpie, które tylko czekają, żeby zająć jej miejsce. Trzeba zatem bardzo uważać na to, co się założy. Na szczęście celebrytka ma domowe archiwum prasy i może sprawdzić w czym ostatnio sama występowała i co wtedy miały na sobie „koleżanki”. Tak, tak, jedno małe niedopatrzenie i po karierze.

Lustereczko powiedz przecie...
Na przyjęcie celebrytka przybywa – jak zawsze – spóźniona. Nie po to spędziła kilka godzin na przygotowaniach, żeby zrezygnować z tak zwanego wejścia. Na miejscu nie można dać po sobie poznać, że czuje się jakieś zagrożenie ze strony innych celebrytek. – Madziu, jak ty pięknie dziś wyglądasz – wita zatem celebrytka swoją największą rywalkę – A ta sukienka, mój boże, po prostu cudna. Też bym taką chciała – dodaje z zachwytem odegranym w iście hollywoodzkim stylu. – Oj, nie przesadzaj – rzuca od niechcenia konkurentka – taki łach.
Aby potwierdzić swoją pozycję w towarzystwie, celebrytka musi martwić się też o karierę swoich „koleżanek”. – Basiu, nie pozwolę ci więcej zakładać tej sukienki. Widzę cię w niej już trzeci raz – rzuca oburzona do jednej z nich. – Najlepiej oddaj ją na aukcję na rzecz biednych, albo chociaż podaruj gosposi. Tylko błagam cię, nie noś jej więcej – skamle, jakby chodziło co najmniej o losy całego świata.
Na takiej imprezie trzeba też być czujnym i kontrolować swój wygląd. Celebrytka ma więc opanowane do perfekcji wykorzystywanie otaczających ją sprzętów w charakterze lustra i sprawdzanie czy wszystko wygląda w porządku na wypadek zdjęcia do prasy. Kiedy koleżance świeci się lekko nosek, ona natychmiast wyjmuje puderniczkę i pudruje swój.

(Nie) czas na sen
Kiedy normalny człowiek, po ciężkim dniu pracy wraca do domu, to w końcu może sobie pozwolić na swobodę i relaks. Ale nie nasza celebrytka. No przecież trzeba dać brukowcom możliwość zrobienia paru zdjęć z prywatnego życia Celebrytki. Nie po to wydała fortunę na specjalistę od świateł, który tak zaprojektował lampy w domu, aby nasza celebrytka dobrze wyglądała na zdjęciach zrobionych zza okna, żeby teraz zasłaniać kotary i iść spać. Trzeba też pomyśleć, w co ubrać się do łóżka. A jeśli nagle wybuchnie pożar i trzeba będzie wybiec na ulicę w środku nocy? Przecież celebrytka nie może uciekać przed pożarem dokładnie w tej samej koszuli nocnej, w której dała się sfotografować dziś rano. To byłby skandal. Celebrytka musi się więc dobrze zastanowić zanim zgasi światło i odda w objęcia Morfeusza.

No comments:

Post a Comment

Note: only a member of this blog may post a comment.